Odcinek 70,

w którym okazuje się, że ortodoksyjne chrześcijaństwo to kontrkultura i punk rock.
Co?! Jakie spoiwo cywilizacji?.
Opublikowany 02-02-2021 przez andrzej

Ile razy słyszeliście w rozmowach światopoglądowych, że chrześcijaństwo, niezależnie od tego czy jest dosłownie prawdziwe, to jest podstawą “naszej cywilizacji” (cokolwiek to znaczy)? Ja wielokrotnie. Nie, to nie jest odcinek atakujący to przekonanie, a raczej prezentujący inne spojrzenie. Warto przypomnieć, że chrześcijaństwo zaczynało jako apokaliptyczny i ascetyczny ruch mówiący “Rzuć wszystko i skup się na zbawieniu, bo bliski jest dzień sądu”. Dla współczesnych samo określenie chrześcijaństwa w ten sposób może być dziwne. Od setek lat duże wyznania odkładają apokalipsę na nieokreśloną przyszłość, a wymagania względem wiernych ograniczają się w zasadzie do uczestnictwa w nabożeństwach.

Doszło do specjalizacji w religii - ascetyzmu wymaga się od mnichów, udziału w misjach od misjonarzy, znajomości Biblii od zawodowego duchowieństwa. Radykalna reformacja nieco tutaj namieszała, a co jakiś czas pojawiają się grupy wymagające większego zaangażowania, ale statystycznie to grosze. Generalnie chrześcijanie są totalnie pogodzeni ze światem w którym żyją, a religia to bardziej zwyczaje i symbole. Do tego stopnia, że często ciężko odróżnić wierzących od niewierzących, bo wszyscy zachowują się mniej więcej tak samo. To “pogodzenie ze światem” było w zasadzie konieczne, jeśli radykalna religia miała mieć szansę zyskać poparcie polityków, umasowić się i zinstytucjonalizować.

Z korzyściami łatwiejszej transmisji i wpływów poprzez osadzenie w kulturze idą jednak także minusy. Wolność sumienia sprawia, że ludzie zaczynają zadawać sobie pytania “Po co to?” i “Czy ja naprawdę w to wierzę?”. Takie okoliczności zaistniały na Zachodzie na przykład w latach 60. XX wieku wraz z kontrkulturą dzieci kwiatów. Przeczytałem sporo tekstów religijnych rozkminiaczy z tamtego okresu i ich wspólnym motywem było rozczarowanie i odrzucenie tego co wynieśli z domu. Katolicyzm, metodyzm, episkopalizm czy baptyzm były postrzegane jako miałkie, nic nie znaczące etykiety, bardziej zwyczaje, zbiory zasad współżycia społecznego i preteksty do rodzinnych spotkań przy stole.

Popularne stało się wówczas poszukiwanie własnej tożsamości duchowej. Na masową skalę do zachodnich społeczeństw zaczęły przenikać tak zwane religie Wschodu (niekoniecznie w formie praktykowanej masowo w matecznikach). Eksperymentowano nie tylko z innymi religiami, ale także z innymi stanami świadomości, okultyzmem, psychodelikami, tworzono nowe wierzenia i sprawdzano czy można być uduchowionym bez religii. Ludzie pragnęli czegoś autentycznego, czegoś co wyznawali by ze względu na przekonanie i doświadczenie a nie dlatego, że ich przodkowie przyjechali z katolickiego/ luterańskiego/ anglikańskiego/ etc. kraju. Kierunek ten podchwyciły kolejne generacje kontestujących zastany porządek.

O ile hippisi byli jeszcze dość pozytywni, to punkowa rewolucja lat 70 była mroczniejsza. “No Future” stało się hasłem pokolenia przekonanego, że świat dookoła nich jest sztuczny, plastikowy i nie ma żadnego sensu. Punk kontestował ślepe podążanie za normami społecznymi, autorytety, korporacje, konsumpcjonizm i stawiał na bycie autentycznym promując DIY. Oczywiście to spore uproszczenie, bo pomysłów na punka było wiele, że nie wspomnę o tym, iż dla wielu była to po prostu fajna zabawa bez żadnej ideologii. Czy może być coś odleglejszego od chrześcijaństwa, fundamentu porządku społecznego? Ale właśnie - czy samo chrześcijaństwo nie jest przypadkiem kontrkulturą?

Powstało i ukształtowało się przecież jako alternatywa dla świata skupionego na służbie w armii, sprawowaniu nakazanych kultów, płaceniu podatków i byciu pożytecznym obywatelem. Jezus i apostołowie nie dostąpili zaszczytów, nie zrobili karier i nie założyli rodzin. Większość skończyła marnie, umierając bolesną śmiercią, zamęczona przez pogan i żydów. Ci widzieli ich jako szaleńców bredzących o końcu świata i Nowej Erze, bunt przeciwko zasadom na których oparty był ład społeczny i polityczny. Ok, można rozumieć chrześcijaństwo w ten sposób, ale jak trafić z tym do punków czy innych metali, dla których jest ono synonimem establishmentu i konwenansów? Radykalni protestanci? Owszem, dla wielu była to opcja.

Dla innych jednak byli oni, jako niedawny wynalazek, nieautentyczni. Okazało się, że może to być nisza dla… prawosławia. Jedna z najbardziej zrytualizowanych form chrześcijaństwa zainteresowała sobą spontanicznych punków?! Kluczem okazał się monastycyzm. Nie zmienił się on wiele od czasu bliskowschodnich mnichów z III i IV wieku. W momencie gdy kościoły stawały się częścią imperialnego systemu, mnisi kontynuowali radykalniejsze formy chrześcijaństwa jako alternatywnej drogi życia. Święty Antoni czy Efrem Syryjczyk rozumieli religię nie jako mgliste obietnice życia po życiu czy spajanie społeczeństwa. Dla nich była to doświadczalna transformacja człowieka i radykalna droga życia.

Antoni rozdał majątek, odrzucił społeczne normy i poświęcił się ciągłej modlitwie. Słupnicy spędzali swe życia na wysokich platformach. Efrem nie rozumiał jak ktoś kto dotknął Boga ma teraz wrócić do lepienia garnków. Jego wspólnoty żyły w celibacie, spędzając dnie na modlitwie i ascezie, które miały otwierać ich na bezpośrednie doświadczanie bóstwa. Ewagriusz propagował nieustanną modlitwę bez słów (praktykę podobną do Wschodnich medytacji). Za ich przykładem szły tysiące osób niewidzących dla siebie miejsca w tradycyjnych rolach społecznych. Ci ludzie budowali alternatywne społeczeństwo, co dobrze ilustruje ten cytat:

I od tamtej pory w górach były klasztory, a mnisi zamienili pustynię w miasto, opuszczając rodzinne strony i zgłaszając się po obywatelstwo niebios.

Mnichów i antysystemowe subkultury łączy nie tylko pogarda dla konwenansów, odrzucenie oczekiwań innych na rzecz bycia autentycznym, ale też zamiłowanie do prostoty i podobnej stylistyki. Spartańskie warunki w celach, skromny ubiór, DIY ikony i sznury modlitewne, długie brody, wszechobecne czaszki, cytaty wyrażające odrzucenie świata, powierzchowności i dóbr materialnych. Ciężko być bardziej metalowym od wielkiego schimnika w pełnym rynsztunku. W przeciwieństwie do modeli na pozowanych zdjęciach, które idą później na okładki albumów - oni noszą się tak naprawdę. To właśnie te rzeczy sprawiły, że Justin Marler, gitarzysta metalowego bandu Sleep z Kaliforni, zainteresował się prawosławiem.

Miał o tyle łatwiej, że w Kaliforni funkcjonował już prawosławny klasztor założony przez konwertytów z pokolenia hippisów. Eugene Rose był prawdziwym dzieckiem epoki. Porzucił wyniesione z domu chrześcijaństwo i zainteresował się Dalekim Wschodem. Rozpoczął studia nad filozofią chińską, a był na tyle zdolny, że mógł uczyć się pod okiem Alana Wattsa, bożyszcza duchowych poszukiwaczy. Rose, zafascynowany taoizmem i buddyzmem, nauczył się starożytnych wariantów chińskiego żeby móc czytać historyczne traktaty w oryginale. W pewnym momencie Rose odkrył prawosławie, które pojawiło się w Kaliforni na szeroką skalę wraz z białymi imigrantami i biskupem Janem Maksymowiczem (późniejszym świętym).

Eugene wkręcił się na tyle mocno, że nie skończyło się na byciu “zwykłym wiernym”. Prawosławna tradycja monastyczna zwana hezychazmem i stojąca za nią mistyczna teologia sprawiły, że sam zapragnął zostać mnichem. Udało mu się pozyskać pieniądze na zakup gruntów i razem z gronem podobnych sobie osób zaczął budować zespół klasztorny. Znaczna część mnichów była konwertytami, wielu miało podobną przeszłość jak Serafin (zakonne imię Rose’a), to znaczy wywodziła się z grup religijnych poszukiwaczy i była dość mocno obstukana zarówno w duchowych praktykach jak i teologicznych rozważaniach. Z racji tego mnisi założyli niemal równocześnie wydawnictwo religijne, które jest popularne nie tylko w Stanach.

Marler trafił do Klasztoru Hermana z Alaski w 1991 roku. Mniszy styl życia i teologia prawosławna okazały się być mu na tyle bliskie, że zdecydował się porzucić karierę (jego zespół odniósł później sukces w USA). W późniejszym wywiadzie powiedział:

Może się to wydawać dziwne, ale to [wstąpienie do klasztoru] było naprawdę naturalne. Istnieje wiele podobieństw między punkami a mnichami. Bieda, spanie na podłodze, nieprzejmowanie się tym jak Cię postrzegają, bycie uważanym za wyrzutka bo wyróżniasz się wyglądem. Moim zdaniem punki to ludzie poszukujący czegoś w życiu i muzyce. I to samo można powiedzieć o mnichach...

Marler stwierdził, że skoro on znalazł odpowiedź na trapiące go pytania w prawosławiu to może być ono dobrą drogą także dla innych - mistyczną tradycją oferującą alternatywną drogę życia w stosunku do goniącego za uznaniem i bogactwem konsumpcyjnego społeczeństwa. Punki czy metale nie muszą wymyślać koła na nowo, bo przepis na nie już istnieje. Aby przebić się do nich ze swoim przesłaniem Marler postanowił… stworzyć punkowego zina z motywami prawosławnymi. Nazwał go Death to the World (Śmierć Światu), odwołując się do teologii świętego Izaaka Syryjskiego. “Światem” dla Izaaka były “pasje”, co w prawosławnej tradycji oznacza “patologiczne rządze”. Pisał on tak:

Kiedy chcemy użyć zbiorczej nazwy na pasje nazywamy je światem [...] Mamy następujące pasje: umiłowanie bogactwa, pożądanie dóbr materialnych, żądze cielesne z których biorą się seksualne pasje, umiłowanie honoru prowadzące do zazdrości, pożądanie władzy, arogancja i duma z pozycji, pragnienie luksusowych ciuchów i ozdób, pociąg do sławy który jest źródłem resentymentu, urazy i strachu. Tam gdzie pasje nie działają tam świat staje się martwy… Ktoś powiedział o Świętych, że umarli za życia, bo choć byli żywi to nie żyli dla ciała. Zobacz która z tych pasji Tobą rządzi i na ile jesteś martwy.

Zin był robiony ręcznie, sto procent DIY. Oprócz tekstów proponujących ascezę i modlitwę jako lek na pogoń za statusem, wypełniały go zdjęcia schimników, czaszek, bio męczenników, prowokującye cytatów z monastyków, a nawet klasyków ateizmu. Marler opierał się na pracach Rose’a, który postrzegał radykalny ateizm jako… wstęp do prawdziwego teizmu. Jego zdaniem wojujący ateiści byli jednymi z nielicznych, prawdziwych poszukiwaczy prawdy. Zamiast przyjąć, brzydko mówiąc, pierdololo oferowane przez akceptowalne społecznie formy religii, drążyli dalej i dzięki temu zachowywali szansę na autentyczne spotkanie z bóstwem. Bunt jest czymś dobrym, lepszym od przyjmowania wszystkiego jak leci “bo tak wypada”

Marler przedstawiał prawosławie jako “The Last True Rebelion”, prawdziwy bunt odrzucający świat na rzecz pełnego zjednoczenia z Bogiem. Asceza i modlitwa nie są sztuką dla sztuki, a treningiem, który ma sprawić, że wierny będzie coraz bardziej receptywny na bożą łaskę. Nie chcę tu wchodzić mocno w teologię, ale w dużym skrócie chodzi o to, że celem jaki stawia Bóg człowiekowi jest przebóstwienie, dosłownie: stanie się Bogiem. Ambitnie? No i dlatego trzeba zaangażowania większego niż odurzanie się i kupowanie ciuchów dla “rebeliantów”. Death To The World stało się popularne, a jego wpływy nie ograniczają się do bycia ciekawostką - niektórzy muzycy i słuchacze pod jego wpływem przeszli na prawosławie.

Pogląd, że religia powinna być autentycznym przekonaniem jest coraz popularniejszy na Zachodzie. Jest to jeden z czynników powodujących bezwyznaniowość. Liczba wiernych “z tradycji” spada i “wiernych z przekonania albo niewiernych” wzrasta. Badacze religijności Francuzów, z którymi wywiad miałem niedawno przyjemność czytać, uważają, że proces ten zmienia kościoły. Wypychane z kultury muszą powoli przechodzić na pozycje kontrkulturowe, bo główny nurt (przynajmniej w mocno świeckich krajach Zachodu) przestaje być chrześcijański. Możliwe, że doczekamy czasów, gdy historia chrześcijaństwa zatoczy koło i będzie się ono kojarzyło z buntem a nie fundamentem cywilizacji.

↑ Przewiń na górę